poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Chapter 006

Znów sama, sama w swoim świecie, czterech ścianach. Zamknięta w monotonii. 
Kolejna kłótnia rodziców i kolejne grożenie rozwodem. I kolejne szkolne problemy. Ostatnio zastanawiałam się jak, to jest zachorować na śmiertelną chorobę. Jak ludzie wtedy nas traktują. Czy dalej tak samo, czy może dają nam ulgowe "bilety".

Chce mi się płakać, chce wyć z bólu. 
Mam ochotę kląć, wybijać szyby w oknach sąsiada, chce po prostu uciec. Wiem, że się zmieniłam. Boje się, że wyjdzie to na gorsze. Kolejne problemy? 
Stwierdziłam, że przestanę rozmawiać z ludźmi. Nie będę się odzywać. Schowam się, po prostu nie będę pokazywać się ludziom, nie będę z nimi rozmawiać. Izolatka...
Wystarczy delikatny uskok myśli na myśl, że zostałam znów sama, to nagle oczy zasłonięte są szybą, na które spadła fala deszczu. Podobno zmieniam się nieobliczalnie. W gronie znajomych staje się wesołą, żartobliwą osobą, która sypie kawałami z rękawa. Za to gdy zostaje sama staje się mgłą. Przeszkadzam ludziom w normalnym funkcjonowaniu, dlatego chcą abym szybko zniknęła. Jestem tchórzem? Narcystyczną egoistką? Bo odechciewa mi się żyć? Bo chce aby zatrzymał mi się chodź na chwilę puls i tak przez moment odlecieć?

Mam coraz zimniejsze ręce, coraz bardziej się trzęsą. Białka oczu zrobiły się szare, a niebieskie oczy zrobiły się granatowe, źrenice powiększone, ciało drży, a gardło wydaje z siebie delikatne piski, których nikt nie słyszy. Podaj mi swoją dłoń. Dokładnie tak! Ściśnij ją jeszcze mocniej, aż do mnie dotrze, że mogę poczuć się pewnie. Strzepnij z policzków moje łzy i spowoduj na mojej twarzy uśmiech. Nie... Jednak przestań. Puść moją dłoń i przywróć moje łzy. I tak wiesz, że nie poczuję się bezpiecznie.

To jest chore... To wszystko jest tak popieprzone. Z resztą... tak jest często tutaj - u mnie. Otwieram oczy i co mnie wita? Wita mnie muzeum wspomnień! I to ta ciągła gra z przeszłością. Jesteś taka i taka pozostaniesz. Pierwsze papierosy, pierwszy alkohol, pierwsza miłość. Tego nigdy się nie zapomina. To koduje się w pamięci jak tekst lub melodia niechcianej piosenki. Usiłujemy wybić ją sobie z głowy, a z każdą próbą koduje się ona coraz bardziej.
Ja... ja tutaj stoję. Za to ty, ty możesz czytać mnie jako książkę. W Twoich oczach dostrzegam lekki wstręt do mnie. Jednak jesteś świadom, że nie potrafię znaleźć w sobie tyle siły, aby wystarczyła mi, by iść dalej do przodu.

Nienawidzę kiedy oni przytakują "tak rozumiem twój ból". Nie! Wy nic nie rozumiecie, bo to nie wam serce rwało się na tysiące kawałków i to nie wasze wspomnienia spływały po policzkach!
Spustoszenie, czyżby kolejne?
Mówię szeptem, aby nikt nie usłyszał mojego cichego wołania...