Śmieje się do ściany. Nawet ściana mówi mi jaką jestem zimną panią na "K". Jestem chyba opóźniona z rozwojem albo stoję w miejscu i nie chcę iść dalej.
Dzisiaj nic nie jadłam. Nie licząc masła orzechowego z ciastkami dla dzieci. Ale jadłam tylko rano. Robię sobie we wszystkim przerwę. Ciekawe czy da się zrobić przerwę w życiu. Kilka podstawowych przycisków: cofnij, przyśpiesz, stop, powróć. Najlepiej gdyby nie było przycisku powróć. Znaczy się przycisku "start". Mój psycholog powiedział, że zbyt odizolowuje się od ludzi i świata, że powinnam do nich "wyjść". To całe "wyjście" to nich traktuję jak paradę. Wszyscy się na mnie patrzą i pewnie myślą: O! Idzie taka, która skończy w naszej kamienicy jako menel! Mówią to ludzie pełni cynizmu, patrzący tylko na czubek własnego nosa. Boże czemu jak tak nienawidzę ludzi? Tak, również nienawidzę samej siebie. Nie ufam sobie. Żyję bez zaufania, a to dziwne. Psychologom, do których chodziłam nasuwało się mnóstwo pytać, bo jak można żyć i normalnie funkcjonować bez zaufania do swojej osoby? No i tu był problem. Ja nigdy normalnie nie funkcjonowałam, nie funkcjonuję i obawiam się, że funkcjonować nie będę.
W środku krzyczę: "Kochaj mnie! Kochaj mnie! Ty masz mnie kochać!". Znów osuwam się delikatnie i bezszelestnie na ziemię, i leżę. Bardziej świadoma, ale ludzie nieświadomi. Omijają mnie z myślą, że jestem pijana albo naćpana. Lepiej mnie nie ruszać, bo ich ugryzę i zarażę wścieklizną. Może i jestem agresywna, i czasem moje zachowanie jest karygodne, ale nie jestem aż takim zwierzęciem.
Szukam wszędzie wymówek. Przestaje być sobą. Jestem swoimi rodzicami, ludźmi otaczającymi mnie, ale nie jestem sobą. Chciałabym być pewnego rodzaju zmianą, zmianą, którą pokazałabym całemu światu.
Pamiętniku, odnowiłam stare przyjaźnie. Jak oszalała szukałam po szufladach, szafkach, a nawet pod łóżkiem zwykłych temperówek.
Rany niemiłosiernie palą. Nie mogę się nawet umyć, bo kiedy poda lekko je muśnie zaczynają palić. Chodziłam z kąta w kąt, taka trasa - okno, drzwi. Zgubiłam się. Stanęłam po środku pokoju i wpatrując się w zaplute deszczem okno, zaczęłam płakać. Nie wiedziałam gdzie jestem, w tym momencie. Gdzie tak naprawdę stoję, czy na stabilnym gruncie, czy na sypiącym się fundamencie.
Zaczęłam nawet czytać. Co wieczór zakopuje się w kołdrę z książką i latarką. Staje się małym dzieckiem, które boi się, że rodzice przyłapią je na jedzeniu słodyczy. To dziwne, ale boję się. Strach przed tym, że ludzie dowiedzą się jaka naprawdę jestem.
Może i zaczęłam czytać, ale przestałam się uczyć. Zapewne będę miała znów z jakiegoś przedmiotu zagrożenie, a rodzice nie wybacza mi tego, bo w końcu moje rodzeństwo jest tak idealne, a ja tak niezdarna, samolubna, egoistyczna i pesymistyczna. I mogłabym tu wymienić jeszcze setki epitetów, którymi mnie określają.
Czasem chciałabym trzasnąć drzwiami i wyjść z domu, bez słowa tłumaczeń gdzie idę, z kim i o której mam zamiar uczyć. I słuchać pouczeń, nie pij, nie pal, nie ćpaj.
Oczy niezdrowo mi się szklą, włosy zaczynają kręcić, a z warg leci krew, bo z nerwów znów je przygryzłam. Zimno mi, marznę. Jest 10 marca, za oknem praktycznie wiosna, a ja już chcę zimę. Rozmawiam ze swoimi myślami. Wydedukowałam, że jestem chora psychicznie i potrzebuję natychmiastowej pomocy. Znów mój oddech zmienił się w dyszenie psa, wpatruję się w ciemność i wyszukuje w niej całej prawdy o sobie, nic tam nie ma. Tylko ciemność. Kolejny raz umieram, umieram od środka.
Serce bije nierównomiernie i krzyczy, wołając o pomoc. Chce się wyrwać chodź na chwilę z więzienia, które samo sobie zgotowało. Wtedy wszystkie bariery pękają. Zaczynają sypać się moje fundamenty wraz z budowlą, zwaną "życie". Zapełniam pustkę sztucznymi uczuciami, jednak budowla nie wygląda jak nietknięta. Jak i moje ciało. Stało się kartką papieru. A pomimo posklejania takiej kartki nie będzie wyglądać jak nowa.
Tak to jest, kiedy... Nie umiem znaleźć słów żeby opisać co czuję. Po prostu napiszę, że idę spać. Bo dziadek mi mówił w śnie, że sen jest tak podobny do śmierci i nie ma zamiaru mnie z niego budzić. Chociaż nie wie czy tyle śpię, bo wiem czym jest sen, czy może jednak o tym jeszcze nie wiem.
Idę spać, śmierci! Witaj w mych skromnych progach!
Oczy niezdrowo mi się szklą, włosy zaczynają kręcić, a z warg leci krew, bo z nerwów znów je przygryzłam. Zimno mi, marznę. Jest 10 marca, za oknem praktycznie wiosna, a ja już chcę zimę. Rozmawiam ze swoimi myślami. Wydedukowałam, że jestem chora psychicznie i potrzebuję natychmiastowej pomocy. Znów mój oddech zmienił się w dyszenie psa, wpatruję się w ciemność i wyszukuje w niej całej prawdy o sobie, nic tam nie ma. Tylko ciemność. Kolejny raz umieram, umieram od środka.
Serce bije nierównomiernie i krzyczy, wołając o pomoc. Chce się wyrwać chodź na chwilę z więzienia, które samo sobie zgotowało. Wtedy wszystkie bariery pękają. Zaczynają sypać się moje fundamenty wraz z budowlą, zwaną "życie". Zapełniam pustkę sztucznymi uczuciami, jednak budowla nie wygląda jak nietknięta. Jak i moje ciało. Stało się kartką papieru. A pomimo posklejania takiej kartki nie będzie wyglądać jak nowa.
Tak to jest, kiedy... Nie umiem znaleźć słów żeby opisać co czuję. Po prostu napiszę, że idę spać. Bo dziadek mi mówił w śnie, że sen jest tak podobny do śmierci i nie ma zamiaru mnie z niego budzić. Chociaż nie wie czy tyle śpię, bo wiem czym jest sen, czy może jednak o tym jeszcze nie wiem.
Idę spać, śmierci! Witaj w mych skromnych progach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz