"Jedyne co umiesz najlepiej robić to płakać". Te słowa z każdą ich wypowiedzią, coraz to bardziej mnie bolą. Jak gdyby miały mi uświadomić powód mojego płaczu, a zarazem kolejnym gwoździem do trumny.
Dzisiaj porównałam ludzi do małp. Nigdy nie starałam się samej siebie porównywać do tego, ale musiałam. Nie umiem do teraz stwierdzić, czemu przed sobą tak sztywno postawiłam tą tezę, ale ona jest mi bliska.
Mój nastrój jest o kilka setnych procenta lepszy, z błahego powodu. Padał deszcz. Zapluł wszystkie miejsca, do których miał możliwość dotarcia. Kiedy pada deszcz staję się dziwnie spokojna, nie chodzę, panikując po pokoju, ani nie płaczę. Gdy pada deszcz ze spokojem siadam na parapecie i patrzę jak powoli, a zarazem szybko spada z dostojnością na ludzi, którzy są nim przerażeni. Ja zaś zaczynam się ironicznie śmiać i na ułamek sekundy na mojej ponurej twarzy pojawia się uśmiech.
Nigdy nie czułam takiego spustoszenia jak teraz. Znów siedzę w kącie na podłodze i wchodzę do "pudełka nicości". Nie mogę nawet irracjonalnie myśleć, bo wpatruję się w ścianę z tą głupią nadzieją, że coś z niej wyczytam, coś tam jest.
Pierwszy raz coś tam wyczytałam. Zobaczyłam, że za dużo wymagam. A raczej dalej za mało. Sama nie wiem. Wyczekuję od ludzi nie wiadomo czego, chociaż wymagam tylko akceptacji. Pomoc w mojej bezsilności, bo ona zabija nawet tych najlepszych. To jest tak jakbyś stał przed mordercą i wręczył mu nóż, zastanawiając się czy stać dalej czy może jednak uciec.
Pytają się skąd te krwawe ślady na moich wargach, jakby nie wiedzieli, że przygryzam usta, kiedy tęsknie.
Nadzieja, wspomnienia, krztuszenie się nimi co dnia. I ta cholerna nadzieja, że jednak po burzy wyjdzie słońce, i nadejdą te lepsze dni. Nadzieja... Po raz kolejny się okłamałam mając dalej "nadzieję".
Ciekawe co się stało z moim sercem, które jest głodne, pragnące miłości. Opadłam w nową, żałosną rutynę. Co ranek sprawdzam czy nikt nie czeka na mnie przed domem. Z rozczarowaniem sprawdzam przed drzwiami, czy może nie śpi obok. Zawiedziona powtarzam sobie ciągle "może jeszcze nie wstał, może jutro". Wiem, żałosne. Ale od tego jest wyczekiwanie na miłość i sama miłość. Stworzono ją aby się ranić, krzywdzić, a zarazem oddać za siebie na wzajem rękę lub nawet skoczyć w ogień. Miłość dzieli ludzi, za to śmierć łączy na zawsze.
Dla ludzi śmierć to strach przed, którym stale się ucieka, omija się tego typu tematy oraz sytuacje, w którym gra ona główną rolę. Niektórzy zaś omijają temat miłości, przytaczając za to tematykę śmierci.
"Jednego serca tak mało, tak mało. Jednego serca trzeba mi... na ziemi". Wyczekuję stale na coś co nigdy się nie wydarzy. Z dziwnymi uczuciami, myślami, że może jednak.
A może jednak nie? Może jednak tak? Nie wiem. Nie jestem już niczego pewna. Nie ufam już sobie. A więc jak żyć, normalnie żyć, nie ufając sobie? Bojąc się swojego cienia, który dziwnie za tobą chodzi. Tak skomplikowane, a zarazem tak proste.
Już wiosna. Nie! Nie chce wiosny! Ja chce zimę! Długie, ciemne, zimne wieczory, kiedy będę mogła wziąć to rąk kubek gorącej herbaty i książki.
Moje myśli delikatnie się poukładały, jakby ogarnęły i zaczęły się układać w jedną całość. Nie chce wychodzić z łóżka. Nikt mnie tam nie widzi i nie może źle powiedzieć na mój temat.
Czyżbym znów umierała od środka? Znów?
Nigdy nie czułam takiego spustoszenia jak teraz. Znów siedzę w kącie na podłodze i wchodzę do "pudełka nicości". Nie mogę nawet irracjonalnie myśleć, bo wpatruję się w ścianę z tą głupią nadzieją, że coś z niej wyczytam, coś tam jest.
Pierwszy raz coś tam wyczytałam. Zobaczyłam, że za dużo wymagam. A raczej dalej za mało. Sama nie wiem. Wyczekuję od ludzi nie wiadomo czego, chociaż wymagam tylko akceptacji. Pomoc w mojej bezsilności, bo ona zabija nawet tych najlepszych. To jest tak jakbyś stał przed mordercą i wręczył mu nóż, zastanawiając się czy stać dalej czy może jednak uciec.
Pytają się skąd te krwawe ślady na moich wargach, jakby nie wiedzieli, że przygryzam usta, kiedy tęsknie.
Nadzieja, wspomnienia, krztuszenie się nimi co dnia. I ta cholerna nadzieja, że jednak po burzy wyjdzie słońce, i nadejdą te lepsze dni. Nadzieja... Po raz kolejny się okłamałam mając dalej "nadzieję".
Ciekawe co się stało z moim sercem, które jest głodne, pragnące miłości. Opadłam w nową, żałosną rutynę. Co ranek sprawdzam czy nikt nie czeka na mnie przed domem. Z rozczarowaniem sprawdzam przed drzwiami, czy może nie śpi obok. Zawiedziona powtarzam sobie ciągle "może jeszcze nie wstał, może jutro". Wiem, żałosne. Ale od tego jest wyczekiwanie na miłość i sama miłość. Stworzono ją aby się ranić, krzywdzić, a zarazem oddać za siebie na wzajem rękę lub nawet skoczyć w ogień. Miłość dzieli ludzi, za to śmierć łączy na zawsze.
Dla ludzi śmierć to strach przed, którym stale się ucieka, omija się tego typu tematy oraz sytuacje, w którym gra ona główną rolę. Niektórzy zaś omijają temat miłości, przytaczając za to tematykę śmierci.
"Jednego serca tak mało, tak mało. Jednego serca trzeba mi... na ziemi". Wyczekuję stale na coś co nigdy się nie wydarzy. Z dziwnymi uczuciami, myślami, że może jednak.
A może jednak nie? Może jednak tak? Nie wiem. Nie jestem już niczego pewna. Nie ufam już sobie. A więc jak żyć, normalnie żyć, nie ufając sobie? Bojąc się swojego cienia, który dziwnie za tobą chodzi. Tak skomplikowane, a zarazem tak proste.
Już wiosna. Nie! Nie chce wiosny! Ja chce zimę! Długie, ciemne, zimne wieczory, kiedy będę mogła wziąć to rąk kubek gorącej herbaty i książki.
Moje myśli delikatnie się poukładały, jakby ogarnęły i zaczęły się układać w jedną całość. Nie chce wychodzić z łóżka. Nikt mnie tam nie widzi i nie może źle powiedzieć na mój temat.
Czyżbym znów umierała od środka? Znów?
Zmieniłaś o 360 stopni mój pogląd na miłość. Dziękuję ci bardzo.
OdpowiedzUsuń