Mówią mi, że "odchodzę". Jednak ja w to nie wierzę. W czasie, kiedy zaczynam wierzyć w siebie mówią, mi że nie wrócę do dawnego JA. Wbito mi nóż w plecy.
Psycholog stwierdził u mnie zaburzenia dwubiegunowe, co potwierdzili inni. Siedząc przed lustrem miałam zawahania. Raz mówiłam do kawałka szkła jaka to jestem piękna, a raz stałam przy swoim brzuchu z nożyczkami. Moje nogi, ręce, brzuch, wszystko wygląda jak potargany kawałek papieru. Czerwona, krwista rana, obok rany. Nie mam już miejsca gdzie je zaznaczać. Każda kreska coś świadczy. Jest to droga, która prowadzi donikąd. Jedne oznaczają moje chwile słabości, a inne efekt nudy. Starałam się oduczyć tego złego nawyku. Jednak po upływie za dużej ilości czasu bez niego on wracał. Z pochyloną głową... Stała za mną czarna pani. Ręce schowane, wyglądający jak czarna, wielka smuga dymu, wyciąga powoli do mnie rękę. A kiedy już próbuję ją złapać nagle się budzę ze snu. Zdyszana, zapłakana. Wychodzę z pokoju i idę powoli po ciemnym korytarzu, dotykając ścian, drzwi, tak aby nie przewrócić się. Łapie za klamkę i otwieram drzwi. Świeże powietrze w moich płucach nagle zaczyna dusić, zaczynam kaszleć, aż w końcu delikatnie osuwam się na zimne schody. Tkwię tam do póki ktoś mnie nie znajdzie. Nie wiem czy śpię, czy może umieram. Leże, oddech łapczywy, nierównomierne bicie serca, znów czarna smuga dymu. Bardziej wyraźna, jakby bliżej mnie. Nie wyciąga już rąk. Nagle jasność, lekko otwieram oczy i zostaję oślepiona porannym światłem. Oślepia mnie do stopnia, że nie umiem doczołgać się do drzwi, aby szybko wbiec do domu i znów pójść spać. Nie... Dalej muszę czekać aż ktoś pomoże mi wstać.
Czasami jestem jak ten pająk. Zawsze sam wstaje, ale nie ma siły podnieść się ze śliskiej powierzchni. Tym razem nie jestem wstanie podnieść się z tych ruin. Chyba będę tu jeszcze długi czas leżeć. Dzień, dwa, rok, wieki... Zależy kiedy ludzie się zmienią. Kiedy spojrzą na mnie nie pod kątem "wiecznie smutna dziewczyna", tylko "osoba, która oczekuje na pomoc". Właśnie oczekuje na pomoc. Dalej leżę na tych zimnych schodach. Omijają mnie jak trędowatego. Jakbym miała zaraz ożyć i zachowywać się jak zombie, zabijając ich i jedząc ich. Nie... Chce pomocy. Chcę akceptacji.
Znów ją przytuliłam. Miała tak zimne ręce, a tak ciepłe spojrzenie. Mówiła mi, że jestem jej światem, drogowskazem i z chęcią przymnie mnie w swoje progi. Krzyczę kiedy powinnam milczeć, milczę kiedy powinnam krzyczeć.
Gdyby ludzie wiedzieli o mnie wszystko zamknęli by mnie w ZOO, albo zapisali do Cyrku. Zarzucono mi egoizm, że przekraczam granicę. A ja powtarzając stale, że czas nigdy nie zwraca. Moje ręce, tak bolą, palą, jakby wylał ktoś na nie wrzątek.
Moje drogi stały się zaognione. One też potrzebują ewidentnie pomocy.
Noc... Raz, dwa trzy. I tak do tysięcy. Liczę tak co noc. Zwykle zasypiam dopiero około czwartej nad ranem. Chociaż ja nie zasypiam, tylko zamykam oczy aby wyjść z świata zmartwień i wejść do świata spokoju. Tam nie ma szczęścia i miłości, jest czarne i czasami białe, panuje stoicki spokój. Brak zmartwień o tym, że nie mam kogo przytulić.
Wole moją samotność od chłodnego, bez końca we dwoje.
Dożywocie czterech ścian, sens traci tu każdy plan. Pozwól mi zdjąć maskę mą, pod nią płaczę. Wolę moją samotność od tych absurdów codziennych tłumaczeń. To jest pajęczyna pustych dni. Nie masz tu nic poza samym sobą i własnymi myślami. Tutaj nikt nie słyszy skarg. Tylko urwany ton przez kraty smutku, nie nie mam gdzie uciekać. Nic nie będzie jak kiedyś. Czekam na swoją egzekucję, która chyba nigdy nie nastąpi...
Śniło mi się, że umieram. Przyjemne spadanie, w ciemną otchłań. Obudziłam się, bo zawył mój głośny budzik. Jak zwykle jedyne co słyszałam rano to "czemu ty musisz tak późno chodzić spać". Może moje sny wywołane są tym, że do późnej nocy czytam książki, w których głównym celem jest zabijanie i egzekucja ludzi, którzy popełnili jakieś błędy. Zadaje sobie coraz częściej pytanie co by było gdybym to ja miała własnie tak skończyć. Śmiertelny zastrzyk, komora gazowa, strzał z dubeltówki etc. Mogłabym wymieniać tak przez wieki. Ciekawe, gdyby powiedziano mi, że za 23 godziny i 59 minut umrę, bo zostanę stracona. Jaka była by moja reakcja. Tylko właśnie... Tutaj postawiam po raz kolejny przed sobą pytanie "co by było gdyby". Śmierć jest nieobliczalna. Robi na ludziach wyliczanki i ślepo ich wybiera. Bierze tych co nie zabili by nawet muchy, a zostawia tych, którzy zabili by za pieniądze. Własnie dlatego nie lubię tej ciemnej strony śmierci, panicznie tej "strony" się boję, ze strachem, że i mnie to będzie czekać. W końcu... Wszystko kiedyś się skończy. Życie zatrzyma się jak film, podczas którego są długie reklamy, z niecierpliwości wyłączamy go i nie wracamy do niego. Tak będzie z każdym kto żyje. Wyłączymy ten "film" i więcej do niego nie wrócimy, bo po co skoro uciekły nam najważniejsze wątki?
Dobranoc, wszyscy umrzemy...
Czasami jestem jak ten pająk. Zawsze sam wstaje, ale nie ma siły podnieść się ze śliskiej powierzchni. Tym razem nie jestem wstanie podnieść się z tych ruin. Chyba będę tu jeszcze długi czas leżeć. Dzień, dwa, rok, wieki... Zależy kiedy ludzie się zmienią. Kiedy spojrzą na mnie nie pod kątem "wiecznie smutna dziewczyna", tylko "osoba, która oczekuje na pomoc". Właśnie oczekuje na pomoc. Dalej leżę na tych zimnych schodach. Omijają mnie jak trędowatego. Jakbym miała zaraz ożyć i zachowywać się jak zombie, zabijając ich i jedząc ich. Nie... Chce pomocy. Chcę akceptacji.
Znów ją przytuliłam. Miała tak zimne ręce, a tak ciepłe spojrzenie. Mówiła mi, że jestem jej światem, drogowskazem i z chęcią przymnie mnie w swoje progi. Krzyczę kiedy powinnam milczeć, milczę kiedy powinnam krzyczeć.
Gdyby ludzie wiedzieli o mnie wszystko zamknęli by mnie w ZOO, albo zapisali do Cyrku. Zarzucono mi egoizm, że przekraczam granicę. A ja powtarzając stale, że czas nigdy nie zwraca. Moje ręce, tak bolą, palą, jakby wylał ktoś na nie wrzątek.
Moje drogi stały się zaognione. One też potrzebują ewidentnie pomocy.
Noc... Raz, dwa trzy. I tak do tysięcy. Liczę tak co noc. Zwykle zasypiam dopiero około czwartej nad ranem. Chociaż ja nie zasypiam, tylko zamykam oczy aby wyjść z świata zmartwień i wejść do świata spokoju. Tam nie ma szczęścia i miłości, jest czarne i czasami białe, panuje stoicki spokój. Brak zmartwień o tym, że nie mam kogo przytulić.
Wole moją samotność od chłodnego, bez końca we dwoje.
Dożywocie czterech ścian, sens traci tu każdy plan. Pozwól mi zdjąć maskę mą, pod nią płaczę. Wolę moją samotność od tych absurdów codziennych tłumaczeń. To jest pajęczyna pustych dni. Nie masz tu nic poza samym sobą i własnymi myślami. Tutaj nikt nie słyszy skarg. Tylko urwany ton przez kraty smutku, nie nie mam gdzie uciekać. Nic nie będzie jak kiedyś. Czekam na swoją egzekucję, która chyba nigdy nie nastąpi...
Śniło mi się, że umieram. Przyjemne spadanie, w ciemną otchłań. Obudziłam się, bo zawył mój głośny budzik. Jak zwykle jedyne co słyszałam rano to "czemu ty musisz tak późno chodzić spać". Może moje sny wywołane są tym, że do późnej nocy czytam książki, w których głównym celem jest zabijanie i egzekucja ludzi, którzy popełnili jakieś błędy. Zadaje sobie coraz częściej pytanie co by było gdybym to ja miała własnie tak skończyć. Śmiertelny zastrzyk, komora gazowa, strzał z dubeltówki etc. Mogłabym wymieniać tak przez wieki. Ciekawe, gdyby powiedziano mi, że za 23 godziny i 59 minut umrę, bo zostanę stracona. Jaka była by moja reakcja. Tylko właśnie... Tutaj postawiam po raz kolejny przed sobą pytanie "co by było gdyby". Śmierć jest nieobliczalna. Robi na ludziach wyliczanki i ślepo ich wybiera. Bierze tych co nie zabili by nawet muchy, a zostawia tych, którzy zabili by za pieniądze. Własnie dlatego nie lubię tej ciemnej strony śmierci, panicznie tej "strony" się boję, ze strachem, że i mnie to będzie czekać. W końcu... Wszystko kiedyś się skończy. Życie zatrzyma się jak film, podczas którego są długie reklamy, z niecierpliwości wyłączamy go i nie wracamy do niego. Tak będzie z każdym kto żyje. Wyłączymy ten "film" i więcej do niego nie wrócimy, bo po co skoro uciekły nam najważniejsze wątki?
Dobranoc, wszyscy umrzemy...
Piszesz pięknie. Mam podobnie do ciebie z tym lustrem.
OdpowiedzUsuń